Normalnie nawiedziło mnie pechunio i sobie pójść nie może. Najpierw zamiast cieszyć się cudownym tygodniem urlopu wstrętne pechunio przytargało trzy dniową migrenę.Jednak pechunio nie próżnowało i wykorzystało okrutnie moją niedyspozycje. Nie wiem jak, nie wiem kiedy ale zamiast pięknej fiołkowej włóczki na Algebraiczny kominek przyszło modowo-karmelowe cudo. Chyba wyobrażacie sobie minę jaką miałam otwierając pudełko i widząc tam zupełnie nie to co wydawało mi się, że zamówiłam.
Jeszcze nie wiem co z tego będzie, zapewne jakaś mega kobieca bluzeczka. Ależ mi się podoba ten kolor. Mam idealnie pasujące do tego bursztynowe kolczyki.
No i włóczkę na kominek musiałam zamówić jeszcze raz. Oby tym razem było to to czego oczekuję zobaczyć.
Dziś pechunio odpuściło z bólem głowy i czuję się świetnie, ale oczywiście nie byłoby sobą jakby nie przyplątało się gdzie indziej. Zielona Ola jest juz na całkiem finiszu. Do końca dokładnie brakuje 12 rzędów + zakończenie (celowo nie napisałam 13, żeby przypadkiem jeszcze bardziej go nie wywołać hihihih). Pewne wiesz jak to jest. Już, już witasz się z gąską i tu nagle kończy ci się włóczka. Pechunio. Skończyła się ta jasnozielona w ostatnim rzędzie. Ehhh zrobiłam małe szacher macher, ale nie powiem gdzie ;) no trudno swetrzysko będzie jedyne w swoim rodzaju.
Maleńka zajawka ;)
Wreszcie zabrałam się za małe porządki. Jeszcze tylko musze wydrukować i powpinać parę rzeczy do segregatora i mucha nie siada.