poniedziałek, 21 maja 2012

technika

O ludzie ale mam ostatnio przeboje z tą wszechogarniająca mnie techniką. Wydaje mi się, że jakoś sobie radzę z tymi wszystkimi nowinkami i postępem, który tak nieuchronnie pędzi do przodu. Jednak ostatnio parę rzeczy mnie po prostu przerosło i postawiło w totalne osłupienie. Zaczęło się w sumie bardzo niewinnie od przeprawy związanej z podpisem elektronicznym ważnych dokumentów. W myśl ustawy taki plik, opatrzony stosownym kwalifikowalnym certyfikatem jest pełnowartościowym dokumentem. Jakież było moje zaskoczenie gdy okazało się, że dokument nie jest dokumentem i jednak muszę dostarczyć ten sam dokument tylko wydrukowany i opatrzony stosem czerwonych pieczątek i podpisów osób, które podpisały ten dokument wcześniej elektronicznie. No absurd totalny.

Drugim totalnym zaskoczeniem była dla mnie rekrutacja elektroniczna do przedszkola. Udało mi się już za trzecim razem, bo jak robisz to za wolno to strona wygasa i trzeba od początku. Następnego dnia moja koleżanka już nie mogła zrekrutować swojej dzieciny, bo system padł. Wszyscy próbowaliśmy z różnych komputerów – no nie da się i klops. Rzutem na taśmę udało się jakoś. Najfajniejsze w rekrutacji elektronicznej jest to, że wydrukowane podanie trzeba dostarczyć do przedszkola w godzinach pracy pani sekretarki czyli 8-16. Kurde ja też pracuje w godzinach 8-16. No i kiedy? No i jak? Zadzwoniłam do przedszkola czy nie da się tak koło 7 dać pani wychowawczyni – tak jak dzieci do przedszkola przychodzą. No nie da się, ale za to ktoś z rodziny może przynieść to podanie. Hmmmm mogłam wysłać Ewcię samą ;) w końcu z rodziny jest. Miało być sprytnie, a wyszło jak zwykle, że trzeba się zwalniać z pracy i kombinować. Wiem, że to jeszcze nie koniec bo 28 maja ogłoszą wyniki i się okaże czy Ewa dostała się do przedszkola. No ale to jest już temat na zupełnie inne rozważania.

No i wreszcie mogę się pochwalić. Przez całą sobotę walczyłam z moją pracą magisterską. Technika, cudowny internet bezprzewodowy, mały laptopik pozwolił mi na dopieszczanie i wygłaskiwanie jej wśród zieleni, przy grillu, na działeczce. Dzięki tej całej technice mam plecy opalone jak po wakacjach na Teneryfie i zaakceptowaną, w fazie druku i oprawy pracę magisterską.

A dziś technika dopadła mnie w domu, na środku salonu. Wykład na uczelni e-learningowy to i egzamin w internecie. Człowiek sobie klika w bamboszach w domu a oceny jak najbardziej prawdziwe. Stresowałam się nim. No i jakoś poszło ;) a tak konkretnie to na 100%. Wychodzi na to, że został mi jeden – ostateńki egzamin i obrona i będę woooooooolna.

Ja tu gadu gadu o technice, a mi tu ciacho znika ze stołu ;)

DSC_1197

Powiem tak przepis na ciasto z truskawkami i rabarbarem podpatrzyłam u Asi. Truskawy jeszcze ostatnie resztki z mrożonek, rabarbar świeży, młody z działeczki a kruszonka istna poezja. Nigdy jakoś nie potrafiłam załapać dobrej proporcji, a ta jest genialna. Krucha, migdałowa, po prostu bajeczna.

Tęsknię za drutami, włóczkami. Wiem, że to już ostatnia prosta, a potem wszystkie weekendy będą moje.

2 komentarze:

  1. No to długo musicie czekać na wyniki do przedszkola, u nas były w zeszłym tygodniu ;) Trzymamy kciuki!

    OdpowiedzUsuń
  2. To ja jednak dawno temu kończyłam studia, nie było takich "wynalazków". Do przedszkola też zapisywałam dziecko tradycyjnie. Ale świat idzie do przodu, nie wiemy co nas jeszcze zaskoczy w tym życiu. To ja chce ten samochód, co sam parkuje, a człowiek nie wykrzywia szyi na wszystkie strony, żeby kogoś lub czegoś nie potrącić. Ciasto chyba dobre, co? Mało piekę, jakoś nie ma komu potem jeść.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję bardzo za pozostawiony komentarz. :*
Przepraszam z włączenie weryfikacji obrazkowej ale od pewneczo czasu bardzo nękają mnie spamerzy. Wybaczcie