piątek, 5 października 2018

restrukturyzacja czyli planowanie ekstremalne

Rozwiodłam się.
Zmieniam swoje życie, nazwisko, dokumenty. Zmieniłam też adres bloga. Zapytasz dlaczego? A bo odkąd był tematem rozpraw sądowych, źle mi się kojarzy. Przyszedł czas by zostawić to co złe za sobą i iść dalej. Chciałam nawet zamknąć tego bloga, ale przemyślałam to i zostanie tak jak jest.

To tyle tytułem wstępu :) 

Już jakiś czas temu zbierałam się do napisania tego posta i do działania popchnął mnie post Pimposhki. Od czterech lat samodzielnie wychowuję moje dziewczynki. Nie będę ukrywać, że to trudne zadanie. Pogodzenie pracy, lekcji, zakupów, prania, sprzątania, drutów, biegów, zabawy, spacerów, spotkań towarzyskich czasami graniczy z cudem. Jak to zawsze w życiu bywa, potrzeba ogarnięcia wszystkiego w jakieś zdrowe ramy, aby móc wygospodarować dla siebie choć chwilę czasu, popchnęła mnie do poszukiwań perfekcyjnego rozwiązania organizacji czasu. To nie tak, że zapominam o czymś co mam do zrobienia. Moim centrum dowodzenia jest moja głowa, jednak jak się ma do zrobienia wszystko, czasami warto czymś się wesprzeć. Od 2014 roku prowadzę w bardziej lub mniej zorganizowanej formie bullet journal.


Na samym początku był zwykły zeszyt w kratkę. Miał wręcz ascetyczny wygląd. Zapisywałam zajęcia dodatkowe dzieci, wyjazdy, spotkania. Był bardziej planerem.





Potem naoglądałam sie w internetach tych pięknych, kolorowych, uroczych zeszytów w kropki.





Memo book był moim towarzyszem od 2016 roku. Starałam się go jakoś upiększyć, pokolorować, sprawić by był bardziej przyjazny. Jednak artystka ze mnie żadna i w zasadzie nie potrafię rysować. Układ z biegiem czasu ewoluował i najwygodniejszym rozwiązaniem okazały się rozkładówki miesięczne i tygodniowe. W tym roku zupełnie porzuciłam zeszyt w kropki, co nie umniejsza faktu, że czasami za nim tęsknię i obecnie moim centrum dowodzenia jest zwykły/choć niezwykły kalendarz. 



Dostałam go od mojego przyjaciela z dedykacją dla mnie. Dlatego jest dla mnie taki niezwykły. W zasadzie Bartek zawsze dba o mnie żebym miała na nowy rok kalendarz ale w tym roku ten granatowy spodobał mi się szczególnie bardzo mocno. Przede wszystkim jest wrocławski i jest z biegaczem i rowerzystą ;) Wiem, wiem, każdy ma jakiegoś świra ;)
Zmienił się charakter moich notatek w nim umieszczanych. Jest bardzo szczegółowy, bardziej rozdrobniony. Poświęcając chwilkę na ogarnięcie rzeczy do zrobienia, spisania ich, pomyślenia nad tym w jakiej kolejności co zrobić oszczędza mi to bardzo dużo czasu, który mogę przeznaczyć na leniwe dzierganie czy trening.
Ostatnio stwierdziłam, że muszę swoje dzieci nauczyć planowania czasu. Skoro, mnie to wychodzi całkiem sprytnie, to dlaczego tą wiedzą mam się z nimi nie podzielić. Zaczynam delikatnie od planera na lodówkę.


Mamy tu dowolność i zapisujemy to co chcemy. Jest też karteczka, na którą zapisujemy na co mamy ochotę do jedzenia. Ułatwia planowanie jadłospisu na następny tydzień :)
Starsza córka już jakiś czas temu podpatrzyła u mnie bullet journal. Pewne rzeczy jej się spodobały. Widzę, że stosuje listy zadań do wykonania. Zorganizowała swój chaos troszkę. Widzę, że zaczyna planować co i kiedy zrobić.

Może Ci się wydawać, że takie zaplanowane życie jest strasznie nudne i brak w nim spontanicznych rzeczy. I tu się mylisz ;) nie jestem niewolnikiem mojego planowania. Po prostu wiem co i kiedy mam zrobić, a jak mi się nie uda ---> strzałką przenoszę na następny dzień. 
Planuję prawie wszystko. Od zakupów, poprzez sprzątanie, treningi po budżet domowy. Pomagaja mi w tym planowaniu różne aplikacje w telefonie. Listonic, kalendarz itp.
A właśnie, temat budżetu domowego to zupełnie inna historia. Na tyle fascynujący, że lubię to robić i oglądać zaskakujące reakcje statystyczne jakie w nim zachodzą. Jeśli będziesz chciał drogi czytelniku to zrobię na ten temat osobny post.

To tyle na dziś :) Jak widzisz, nawet będąc samodzielna mamą można ogarnąć wszystko w taki sposób, że zostaje czas na własne przyjemności. Wystarczy sprawić by cenne minuty nie przeciekały przez palce

Pozdrawiam serdecznie i bardzo ciepło
Ania

czwartek, 1 marca 2018

Kuchniano

Zawsze marzyłam o pięknej, nowej kuchni. Z mnóstwem szafeczek, przydatnych schowków, wysuwanych cargo, podświetlaną witrynką. Niestety, a może właśnie stety moje życie toczy się jakimś swoim pokrętnym tokiem. Nauczyłam się cieszyć tym co mam i wyciskać z każdej minuty życia wszystko co dla mnie jest najlepsze.
Od bardzo dawna myślałam, co by tu zrobić, żeby tą moja kuchnię jakoś zreanimować, podrasować, żeby to moje ukochane mieszanie w garach było jeszcze większą przyjemnością, a samo przebywanie w sercu domu nie było przykrym obowiązkiem, a czystą przyjemnością.
Najprościej byłoby zawołać ekipę. Zburzyć wszystko, wyrzucić wszystko. Ogniem i kilofem spowodować zgliszcza i jak feniks z popiołów postawić wszystko od nowa. Kupić wszystko od nowa. Niestety na to wszystko pieniędzy brak u kobiety która musi ogarnąć wszystko sama. 
Nie poddałam się, powoli z ogromnym mozołem ale kroczek po kroczku brnęłam do przodu. W zeszłym roku wymieniłam blaty na białe i już troszkę milej się zrobiło. Potem zapragnęłam światełka pod szafkami. Kierunek Ikea. Szybki zakup światła wraz z młotkiem i innymi kobiecymi narzędziami spełnił kolejne moje marzenie o przytulniejszym miejscu.

W tym roku grzebiąc w rurach kuchennych, które ciekną jak oszalałe podjęłam decyzję, że tak dłużej nie może być. Chcę czegoś jasnego, przyjemnego. Rury naprawiłam. Jak to mówią - chcieć to móc.



W Castoramie kupiłam kawałek wykładziny PCV. I tu chyba muszę podziękować moim kochanym przyjaciołom za konsultacje internetowo telefoniczne bo jako prawdziwa kobieta nie potrafiłam się zdecydować którą wybrać :)

Wszystkie potrzebne rzeczy zostały zapakowane do mojego 21 letniego autka i przywiezione do domu :) Zupełnie nie wiem dlaczego panowie tnący wykładzinę śmiali się z mojego pytania czy ten ucięty kawałek jest ciężki? No przecież muszę to na drugie piętro zatargać.


Wymyśliłam sobie, że między podłogę a wykładzinę wsadzę jeszcze piankę, którą stosuje się do paneli. Dzięki czemu jest cudownie miękko i przyjemnie, a i tak w szpilkach raczej do kuchni nie chodzę ;)

Niesiona falą sukcesów podłogowych, przy chóralnym dopingu młodocianych następnego weekendu pojechałyśmy do Castoramy wybrać farbę do pomalowania szafek. Operacja wydawała mi się łatwiejsza od położenia podłogi, ale jak to zwykle bywa pozory czasem mylą.
Ale co tam, zaprawione w bojach dzielnie szlifowałyśmy szafki zdzierając co najmniej trzydziestoletni lakier. Dłutem i młotem, pędzlem i śrubokrętem dzielnie walczyłyśmy cały weekend. Na koniec nic nie mówiąc dziewczynkom zamówiłam przez internet gałki do mebli które nam się szalenie podobały. Udało mi się znaleźć je o połowę taniej niż w Casto.



Jestem dumna z efektu. Potrzeba było dużo pracy i tak naprawdę niewielkiego nakładu finansowego, żeby kopciuszka zamienić w piękną królewnę. 



Teraz czekam tylko na wiosnę, żeby na parapecie posadzić zioła i lawendę. Uszyć nowe firanki i może jakieś zasłonki i będzie już całkiem jak to mówi Ewcia "mamusiu mamy kuchnię z widokiem na morze"   


A, że ja na miejscu nie umiem usiedzieć i mam adhd palców to juz się powoli kluje kolejny projekt tym razem przedpokój ;) zielony? czy żółty?




Ps. A jak było?

Pozdrawiam moi mili :) i żeby nie było o dzierganiu też będzie bo powstało już w tym roku parę rzeczy z sukienką włącznie

czwartek, 15 czerwca 2017

biegnę

Niedziela 10:56
stoję na starcie, zaraz biegnę, lekkie podekscytowanie, żar leje się z nieba, nie ma cienia, dzwoni telefon
- cześć mamcik :) co tam?
- cześć co robisz?
- zaraz biegnę :))))
- gdzie biegniesz?
- no w Jelczu, zawody mam
- .........
- halo
- no ale jak? no ale miałaś odpoczywać? przecież tak pędzisz codzień? choć w weekend odpocznij!!!!
- no mamooo ale ja właśnie tak odpoczywam
- długo biegniesz?
- eeeee jakieś 5 km, pół godzinki zejdzie jak nic ;)
- to przynajmniej kapelusz na głowę załóż

Kocham moją mamę :) Już sobie zwizualizowałam siebie w wielkim kapeluszu z kokardą pod szyją.

biegam, pochłonęło mnie to, a tak naprawdę to ja biegać nie lubię. Nie umiem tego robić, wychodze z domu i biegnę. Mam cel żeby przebiec 60min bez zatrzymania. Walczę ze sobą z każdym krokiem. To jest walka z wewnętrznym leniem, który mi mówi "odpuść, zobacz przebiegłaś już 4km i starczy, po co więcej" a ja do tego dziada mówię walcz albo giń. I tak walczę, walczę tyle ile mogę, walczę z samotnością, przerażającą i porażającą. Bycie samotną (albo jak to teraz modnie mówiąc samodzielną) mamą jest trudne. Biegnę i walczę by nie czuć, nie myśleć, sponiewierać się, wyprodukować wiadro endorfin by uśmiech pojawił się na twarzy.


biegnę, w połowie pojawia się niemoc, walcz albo giń słysze w głowie. Walcz, wygraj z chorobą. Bez cukru, bez mąki, bez ziemniaków, bez bananów, bez winogron, owoce tylko do 15:00, bez alkoholu za to z lekami i wiadrem zieleniny i codzienną dyscypliną by jeść tylko to co mi wolno. biegnę by to wszystko pokonać, bo wiem, że jestem sama z tym. biegnę bo wiem, że muszę być zdrowa. Działania asekuracyjne są dobre, nie pozwalają na strach.


biegnę i przestaję czuć, słysze mój oddech, sapanie, głęboki, ustami, biegnę przez pola, wieczorem, maki, ptaki, zachodzące słońce, cisza
biegnę i biegać będę dalej



wtorek, 30 maja 2017

Rusałka

W ferworze walki przedświąteczno Wielkanocnej Marzenka spytała czy nie chciałabym przetestować dla niej cudnej urody sweterek. Zobaczyłam, podumałam i zapragnęłam. Potem w ekspresowym tempie przyszły zamówione włóczki i zabrałam sie do pracy.
Sweterek dzieje się praktycznie sam. Długo zastanawiałam sie nad kolorem, ale chyba ta właśnie rusałka troszke do mnie pasuje :)

wzór: Sealky by Marzena Kołaczek
druty: KP 3,75mm 
włóczka: Mirella Włóczki Warmi.

Sweterek bardzo miły i wygodny. Taki w sam raz na wiosnę lub letni wieczór. Polubiliśmy się od razu. Lubię proste, acz eleganckie wzory. Ostatnio ciut we mnie szaleństwa wiec i rozcieńcia po bokach bardzo mi się spodobały.





Nigdy nie myślałam, że będzie mi dobrze w takim kolorze. I patrząc na te zdjęcia stwierdzam, że to był dobry wybór :)

Dziękuję Marzenko za test i piękne zdjęcia w przecudnym towarzytwie. Oby częściej :)


Zapraszam na bloga Magdy


niedziela, 4 grudnia 2016

Soul Warmer

Są takie znajomości, które mimo upływu lat nie tracą na swojej aktualności. Ostatnio służbowo byłam w Toruniu i po prostu nie mogłam nie spotkać się z Justyną Lorkowską. Jak zwykle nasze spotkanie obfitowało w dużą dawkę humoru i świetnej atmosfery.
Bardzo lubię testować wzory, a szczególnie wzory Justyny. One są zawsze dobrze i przejrzyście napisane, dopracowane w każdym calu. Tym razem miałam przyjemność testować uroczy kominek.

wzór: Soul Warmer by Justyna Lorkowska


Kominek robi sie praktycznie sam, przez to, że co kawałek zmienia się, robótka nie jest nic a nic nudna. 


Cóż mogę powiedzieć. Jeśli ktoś sie jeszcze zastanawia nad szybkim prezentem pod choinkę czy na Mikołaja to polecam taki właśnie kominek.



Wracam do nałogowego testowania, bo to kurcze fajne jest.
Pozdrawiam serdecznie i życzę dużo ciepełka w ten mroźny dzień

sobota, 15 października 2016

korale

A bo życie jest jak sznur koralików. Czasami ten sznur niespodziewanie się przerywa, wszystkie doświadczenia, dobre i złe chwile, wszystkie umiejętności i to kim jesteśmy toczy się po podłodze w chaotycznym szale. Patrzymy na te toczące się pod szafę koraliki i w panice próbujemy je złapać. A po co? Może pozwolić mim się zatrzymać, a potem powili pozbierać.

Ja już moich koralików nie gonię. Pozbierałam, leżą w koszyczku i z rozwagą i przemyśleniem na grubszą nitkę nawlekam tylko te które mi się podobają. Fajne to. Takie zajęcie pozwala spotkać samego siebie. Teraz zaczyna mi się podobać ten mój nowy sznurek korali. Jest bardzo dziewczyński. Zmienił się on i zmieniłam się ja. Moje życie w niczym mnie przypomina tego starego. Pełno w nim twórczego i z pozoru nieogarniętego chaosu a w praktyce wszystko ma swój czas i odpowiednie miejsce. Każdego dnia pokonuję wyzwania, które stawia przede mną życie i z uśmiechem na twarzy radzę sobie z nimi. Wbij gwóźdź, napraw kran kobieca wersja z męskimi funkcjami ;) Tak. Musze to otwarcie przyznać. Lubię to moje dziewczyńskie życie w córeczkami.

Po przydługawym wstępie mogę powiedzieć jedno. Mam parę nowych projektów skończonych ale nie mogę się nimi w żaden sposób pochwalić. Zdjęć brak ;( mój mały laptop odmówił większej współpracy zarówno ze mną jak i z aparatem fotograficznym. Jak znam siebie to pewnie wkrótce coś wymyślę by przywrócić odpowiedni stan rzeczy.

Od ostatniego wpisu wydarzyło się parę rzecz :) Zrobiłam mały face lifting dużego pokoju, z dziewczynami byłyśmy w mojej ukochanej Juracie. A z resztą ciągle gdzieś pędzimy i ciągle wszędzie nas pełno.
Powstało parę rzeczy :)

Mam nadzieję, że kiedyś doczekają się lepszych zdjęć. Bluzeczka fioletowa jest bardzo fajnym rozwiązaniem na uplane lato. Jest przewiewna i bardzo miękka. Sukienka, hmmmm to było dla mnie duże wyzwanie. Zawsze chciałam posiadać sukienkę wydziergana przez siebie. Udało się i musze przyznać, że bardzo ją lubię. Myslę, że w przyszłym roku będę chodzić w niej cześciej. 
No i absolutny hit. Czerwony piórkowy. Ja i moje dziewczyny zakochałysmy się od razu w tym sweterku. Lekki, ciepły, delikatny. 
Nie mogłam się oprzeć namowom dziewczyn, że one tez takie chcą. Niespiesznie powstaje szary Majowy. Niestety, a może stety dziecię mi szybko rośnie i muszę spruć dół i troszkę przedłużyć ;)

Na drutach zagościła jeszcze moja farbowanka. Troszkę eksperymentowałam i wyszło coś pastelove

A z tego powoli dzieje się chusteczka

A to jeszcze nie koniec. Na drutach jeszcze jest mały męski projekt. Ale otym ciiiii bo to prezent dla chrześniaka ;)


Pozdrawiam serdecznie i życzę wesołej soboty :)

środa, 13 lipca 2016

Behind My Back

Tak jak obiecałam :) Jest. Drugi skończony sweterek. Piękne okoliczności przyrody i uprzejość fotografa sprawiły, że hurtem powstały zdjęcia zaległych udziergów. 




Wzór dobrze znany i lubiany. Choć ciut przeze mnie zmodyfikowany. Przede wszystkim zrobiłam rozmar mniejszy, bo chciałam żeby bluzeczka była bardziej przylegająca. No i co widać na pierwszy rzut oka są krótkie rękawy. :) 


wzór: Behind My Back by Justyna Lorkowska
włóczka: Drops Merino Extra Fine
druty: KP 4mm


Uwielbiam góry, uspakajają mnie, wyciszają, sprawiają że mogę swobodnie myśleć.
Szklarska Poręba :) moim okiem




Serdecznie chciałabym podziękować za wszystkie ciepłe i bardzo życzliwe słowa. Bardzo wiele dla mnie znaczą. Dziękuję jesteście wielkie :)

A następnym razem pokażę małe zajawki, bo ciągle coś tam powstaje niespiesznie hihih

poniedziałek, 11 lipca 2016

Saoirse

Poprzedni post był w samym środku zimy, a teraz mamy upalny dzień lata. Wiem należy mi się i możecie mi nawrzucać. Nie było mnie bo dzień za dniem tak szybko ucieka, że czasami nie umiem odróżnić poszczególnych dni jako odrębnych całości. Łapie się na tym, że wchodząc do pracy zadaje sobie pytanie czy przypadniem przech chwilą stąd nie wyszłam. Tak to jest jak się wychowuje samemu nastolatkę i przesłodką choć charakterną pierwszoklasistkę. 
Dzieci wyjechały na wakacje to i ja mam ciut więcej czasu dla siebie. Mogę w tej szalonej gonitwie znaleźć choć chwilkę wytchnienia. 
Dzięki uprzejmości Marzenki mogłam przetestować dla niej piękny, bardzo kobiecy sweterek. Dziekuję Ci moja droga za całe wiadro zrozumienia mojej sytuacji. Swaterek został wydziergany z włóczki przeze mnie ufarbowanej. Taka trochę cegła, trochę rabarbar. 

Praca nad sweterkiem była bardzo żmudna. Miliardy prawych oczek na drutach 3mm, ale było warto, bo jesienią bardzo chętnie go ubiorę. Sama włóczka nie jest za gruba, ale bardzo przyjemnie ciepła.


wzór: Saoirse by Marzena Krzewińska







Jak widać polubilismy się bardzo ze sweterkiem :)



Na dzisiaj to tyle, pozdrawiam, całuję i zapraszam na jutro ;) bo korzystając z pięknych okoliczności przyrody zdjęć doczekał się jeszcze jeden sweterek 

poniedziałek, 18 stycznia 2016

w jeden dzień

Na ostatnim spotkaniu w e-dziewiarce kupiłam mega grubą włókę z myślą o chuście do pracy. Z założenia chuścisko miało być proste w swojej konstrukcj, bardzo grube i mało skomplikowane. Otulacz miał być ogromny, żeby zakryć całe plecy. 

wzór: własna wesoła twórczość
włóczka: YarnArt Alpine Alpaca
druty: 9mm


Chusta wyszła idealna, ciepła, przytulaśna, miękka i jest już postanowione, że zostaje w domu. Wszystkie nie tylko się nią otulamy, ale świetnie nadaje się do przykrywania jako całkiem zacny kocyk.

Zdradzę jeszcze jeden sekret. Powstała dokładnie w jeden dzień :) ku uciesze najpierw dziewczynek a jak one poszły spać doceniłam ich zachwyt nad nowym udziergiem mamusi. Niestety praca z drutami 9mm powoduje okropne zakwasy w dłoniach. Śmieszne to, bo dorobić się bólu mięśni wszystkich palców jest dość skomplikowanym procederem :)


W jeden dzień - tak dokłądnie w jeden dzień można wydziergać coś tak dużego i przyjemnego, bo ani ani nie gryzącego.

Jednak tytuł tego wpisu nie mówi tylko o chuście i czasie pracy nad nią. Miałam parę dni temu dziwne zdarzenie autobusowe.
Z gruntu nie jestem wścibska i nie słucham co ludzie mówią, cicho czytam książkę i nikomu nie wadzę. Jednak tym razem usłyszałam z za pleców rozmowę, która zaczęła się od "paaatrz jaką ma pedalską różową czapeczkę". No cóż, przyznaję, tak to prawda, zdecydowanie większy pociąg mam do męzczyzn niż do kobiet, a w zasadzie to kobiety mnie w ogóle nie kręcą. Nastawiłam uszy bo rozmowa zaczynała sie rozkręcać, a rozmawiałay panie, które raczej wypicia alkoholu nie odmawiają. Dowiedziałam się m.in, że jestem ździrą w szpileczkach oraz tego, że takiej jak ja to jest mi lepiej w życiu niż im. Że takie paniusie jak ja to nic nie robią tylko siedzą u kosmetyczki. Już miałam odwrócić się i choć rzucić mordercze spojrzenie, ale pomyślałam, że nie warto. Wysiadłam z autobusu i poszłam do pracy. Skłoniło mnie to do refleksji nad tym jak to ja cały czas siedzę u kosmetyczki :)
5:10 dzwoni budzik, wstaję, herbata, woda i jedzenie dla psa, prysznic, suszę się, słucham jeszcze5minutek, musze przyspieszyć bo mam niedoczas. Ubieram się, maluję, szybko kanapki dla siebie i dziewczynek. 6:32 owinięta chustą, zaczapkowana lecz w sukience i, jak to Ewa mówi, w stukających butach idę na przystanek. Przyjeżdza autobus, walka o miejsce, książka lub chwila na drzemkę, choć tego nie lubię bo rozbija mnie to na cały dzień. 7:15 biegiem do pracy, przez wronowisko, brrr zimno, zawsze ciągnie chłodem od rzeki. Przekraczam obrotowe drzwi jak chomik w kołowrotku. Drzwi do mordoru nigdy nie trzaskają. 7:30 kawka i trzeba się skupić na swoich obowiązkach, 9:15 kanapka, praca, 12:00 kawka, praca, 13:40 kanapka, praca, 15:30 do domu. Szybko bo autobus ucieknie. 16:15 biedronka, 2xmleko, mąka, chleb, pomidory, ziemniaki, jakieś mięsko, papryka, a i ser żółty, wędlina, no tak Maja lubi jogurt pitny, papier toaletowy, domestos, tak skończył się, no tak zapomniałam mandarynek, dużo, Ewa je uwielbia. Ja chętnie wezmę wino na wieczór, podnosze koszyk, hmmm nie wezmę, za ciężko, a i pić sama nie lubię, to i nawet lepiej, że za cieżko. Płacę, pakuję, spadam do domu. 17:00 w sumie to już dziś nie zdążę zjeść tego co ugotowałam, ufff będzie na jutro. Doglądam jak dziewczyny odrabiają lekcje, 17:30 wstawiam pranie, 17:48 wychodzę na angielski, to miłe zajęcia, wesołe. 19:15 wracam do domu, idę z psem, 20:00 wieszam pranie a ściągnięte ze sznurka prasuję, a dzieci kąpiel, kolacja. W między czasie, zdążę wymienić kilka trudnych zdań z nastolatką na temat potrzeby uczenia się i sprzątania. Uuuu już 21:30 nawet nie wiem kiedy, zaganiam dzieci do łóżek i jak definitywnie o 22:00 leżą to uznaję to za swój sukces. Jeszcze milion pytań, jeszcze to, jeszcze tamto. 22:30 idę pod prysznic, gorący, relaksujący, miła chwila na koniec dnia. Patrzę w lustro, a na ramieniu siniak i otarcie, no tak znów w biedrze przesadziąłm z zakpami. 23:00 sprzątam w kuchni, akurat wszystko wystygło i można schowac na jutro, 23:30 umyję jeszcze podłogę bo strasznie się brudzi w tą pogodę. 23:45 czas tylko dla mnie :) parzę herbatkę i siadam z drutami 

alpaca ochoczo usmiecha się do mnie, a nowe mega fajne druty karbonowe sprawiają radość. Tylko czemu bolą mnie plecy, aż pieką ze zmęczenia. Masaż przydałby się jak powietrze. 0:30 może coś jeszcze obejrzę, przecież jeszcze jeden rządek, 1:30 no dobra już chyba starczy na dziś, 1:40 leżę w łóżku i nie mogę zasnąć, zamykam oczy i myślę o tych wszystkich przyjemnościach, które mnie dziś spotkały, odcina się zapłon, cyk, pyk myk i budzik dzwoni o 5:10 wstaję, herba......

Jak łatwo nam oceniać po pozorach, po tym jak spotkana na naszej drodze osoba wygląda, jak siedzi, jak się porusza. Panie oceniły mnie, że nic nie robię tylko sedzę u kosmetyczki. A daj mi Boże choć jeden taki dzień :) 
Dobrze, że na Świdnickiej jest Małpka, króra dobrze zna moje problemy z wiecznym niedoczasem i spełnia marzenia aby czas był z gumy :)

Pozdrawiam serdecznie,
 to co? kto idzie ze mną na cały dzień do kosmetyczki?